Recepta na ruszenie czterech liter
Inspiracja, takie ładne i mądre słowo. Takie okrągłe, w sam raz na nazwę bloga ;) Co się porobiło, że dzisiaj każdy jej potrzebuje, każdy chłonie w ilościach nieprzebranych i ciągle mu mało? Chce więcej, chce mocniej, myśli, że to mu może uratować życie ;)
Przyznam się, byłam na jednych warsztatach coachingowych: wygranych w konkursie, a wzięłam w nich udział bo chciałam poznać trenera Antigę. Drugą część prowadził Jakub B. Bączek - mentalista. Nie lubię prania mózgu, ale pod tym kątem facet okazał się nieszkodliwy - mówił z sensem i nie krzyczał na widownię (mów,rób,kochaj,żyj,nie kochaj!). Przekonał mnie na tyle, żebym przeczytała jego książkę (którą dostałam w prezencie), choć dvd nie nawet nie otworzyłam. Przeczytałam, wzięłam z tego coś dla siebie i wystarczy. Ma chłopak klawe życie, ja mam swoje.Niesamowicie się czułam, stojąc po drugiej stronie. Tyle par oczu wpatrzonych w moje wypieki na twarzy, tyle umysłów głodnych moich teorii! Czemu przyszli? Dobra, chcieli posłuchać mojego prezesa, niekoniecznie mnie (co dosadnie jeden z nich napisał na fb), ale jednak nie wyszli. Jednak słuchali i chcieli się dowiedzieć. Sama lubiłam wykłady z ciekawymi ludźmi, choć przyznam, że na typowe success story nigdy nie poszłam. Potem sesja pytań, część merytorycznych: skąd finanse na rozwój, jak to jest z geolokalizacją, jakie plany na rozwój i to było super. Zaskoczyły mnie pytania w stylu rozmowy kwalifikacyjnej: największy sukces, największa porażka, moja ścieżka zawodowa i myśl, z jaką chciałabym zostawić widownię. Normalnie jakbym była Bączkiem-Walkowiakiem-Jakóbiakiem-Prokopem-Iktotamjeszczemówimądrze.
Dzisiejszy świat zwariował na punkcie coachów, mentorów, inspiratorów i innych wzorów. Miej, chciej, żyj i jeszcze więcej nakazów z każdej strony choć nikt nie pokazuje po co i jak. Ludzie sukcesu są piękni, bogaci, niezależni. Mają zasiać ziarno nadziei, sprzedać marzenia i pokazać lepszy świat, lecz nie furtkę do niego. Nie o to chodzi przecież, żeby ktoś poszedł tą samą drogą, nie chodzi o to, by kogoś nauczyć i pokazać mu, co zrobić, by się rozwinąć zgodnie z własną wizją. Chodzi o to, by przychodził na kolejne spotkania, by tak go zmanipulować, żeby płacił za lepsze samopoczucie. Bo po spotkaniu będzie czuł się lepiej, pomyśli, że może wszystko. Będzie uśmiechnięty. Tego chcą ludzie, bo przecież niekoniecznie chcą coś zmienić w życiu (zmienić robotę, zapisać się na kurs językowy czy rozpocząć studia doktorskie). Gdyby chcieli, to by to zrobili, nie potrzebowaliby inspiracji...
Jeśli nawet chcą, to oczekują gotowej recepty do powtórzenia. Co zrobiłaś, że jesteś tu gdzie jesteś? Odpowiedź: "harowałam" nie satysfakcjonuje. Szukałam swojej drogi i robiłam różne rzeczy, żeby sprawdzić, co mnie będzie kręciło, też nie do końca ciekawa. Odpowiedź, że żeby znaleźć ludzi chcących zrealizować wspólny pomysł trzeba chodzić, rozmawiać, dzielić się doświadczeniami - też nie bardzo, poznać po minie. Sławetna "ciężka praca" jest przecież taka wyświechtana...
P.S. To nie ostatnie słowo o ludziach sukcesu, temat się jeszcze rozwinie ;)
Komentarze
Prześlij komentarz