Podchoinkownia
Tłum, ludzie i jeszcze więcej ludzi. Pustka w głowie. Czasu coraz mniej, coraz mniej i wciąż ucieka. Żadnego pomysłu ratującego życie. Tylko cisza. Horror niemożliwy do przeżycia ale jednak... powtarzający się co roku, obserwowany przeze mnie z zaciekawieniem. A przecież chodzi o małe, duże, trafione albo po prostu: skarpety. Dziś o prezentach i to niekoniecznie tych, co to są najlepsze i ukryte w sercach.
Kilka dni temu, pierwszy raz w tym roku, usłyszałam reklamy mikołajkowo-świąteczne. Wszystkie na tej samej zasadzie: tylko tu najlepsze prezenty. Zawsze mnie to zastanawia: kto kupuje prezenty w iSpot? Ilu osobom przyda się świąteczna zniżka na iMaca albo inny gadżet z jabłkiem? Prezenty z roku na rok, nie tylko na święta, urastają do rozmiarów najnowszego telewizora na androidzie. Nie będę kadzić, że ktoś nie chciałby takowego znaleźć pod choinką, zastanawia mnie tylko rynek: czy faktycznie takie jest szalone zapotrzebowanie, czy przy okazji świąt ludzie sobie odpuszczają oszczędzanie. Pozwalają sobie więc na więcej, ale AŻ TYLE więcej?
Co roku niezmiennie bawi mnie też tłum w centrach handlowych i bombardowanie wszystkich stwierdzeniem: nie zdążę, nie wiem co kupić, znowu trzeba coś wymyślić. Ja uwielbiam robić prezenty i niestety dla moich finansów, robię to cały rok. Jak coś znajdę w sklepie w czasie moich wycieczek po nic (straszne hobby, ale na szczęście jedno z wielu), to biorę, bo znam kogoś, komu może się spodobać. Czy to są karty z piłkarzami, czy foremka do ciasta w kształcie aniołka czy winyl albo sweter. Teraz jest, później kto wie, czy znajdę i będę miała na to czas. W zeszłym roku uratowało mnie to od katastrofy: tydzień przed świętami dostałam reakcji alergicznej, która zakończyła się zapaleniem płuc, a w takim stanie ciężko było biegać po sklepach (próbowałam!). Tak więc w moim domu zawsze jest pudełko prezentowe, które jak tylko jest jakaś okazja, idzie w ruch. Prezenty to zdecydowanie to, co lubię najbardziej i mogłabym to robić zawodowo.
Kupowanie na zapas to też wyzwanie dobrze wpływające na zdrowie: ćwiczy silną wolę. Za każdym razem, gdy ktoś wspomina o tym, co by mu się przydało (ha! to właśnie kupiłam!) trzeba trzymać gębę na kłódkę, mimo, że w mózgu jest tylko jedna myśl (wiemwiemwiemwiemwiem, dostaniesz to na święta). Przez to własnie, że kupowanie, pakowanie prezentów to taka frajda, nie dam sobie powiedzieć, że bez nich święta też by były ok. Może jestem rozbestwiona, ale to właśnie rozdawanie prezentów spod choinki pamiętam z dzieciństwa najlepiej. Ubieranie choinki ok, ale od pewnego incydentu przestało tak cieszyć. Wigilia, opłatek i stresik (czego znowu życzyć?!) - spoko, kolędy - no wiadomo. Ale przy prezentach zawsze było tyle śmiechu, radości, zdjęć i ogólnego fanu.
Wiadomo, hejterzy powiedzą, że ważne jest zdrowie, pieniądze (bo bez nich święta też nie będą takie och i ach), rodzina. W jako-takim stopniu to wszystko mam, a teoretycznie mogłabym to wszystko, co chciałabym znaleźć pod choinką kupić. Tylko jaka to frajda, rozpakowywać prezent jak wszyscy patrzą. Chwalić się nim a wszyscy podziwiają (u mnie każdą pierdółkę i czekoladkę pakuje się od kilku lat w osobny papier i wtedy taaaaka fura prezentów leży pod choinką). I wzajemnie: patrzeć jak inni rozpakowują i się cieszą, nawet z największej pierdoły. Ostatnio z całej paczki najwięcej frajdy sprawiła komuś ściereczka do okularów. Koszt przyjemności: 2,50 zł. Wszystkie inne rzeczy były nieważne. Czasem wystarczy wyczuć kogoś, albo posłuchać (nawet, jeśli mówi o czapce zimowej w czerwcu), żeby wiedzieć, że to coś mu się spodoba.
To też inna radość niż ta dziecięca. Ona skończyła się, kiedy po raz pierwszy pakowałam prezenty dla całej rodziny (w tym siebie) sama. Ekscytacja na zasadzie: co dostanę na zawsze znikła, ale przerodziła się w inną: co ktoś powie, jak to dostanie. Może to lepiej, bo wtedy cieszą się dwie osoby :)
Komentarze
Prześlij komentarz