Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew

Robi się ciepło...cieplej...jeszcze cieplej. Coraz gorzej idzie praca, coraz częściej myśli uciekają w jedną stronę. Google, Facebook i inne serwisy coraz częściej przypominają Ci, że już czas pomyśleć o ... wakacjach! 

Z planami wakacyjnymi jest zwykle tak, że jakieś są, istnieją. Jeśli jednak trzeba przejść od zamysłu do czynu - sprawa się komplikuje. Nie wystarczy wiedzieć, gdzie chcę jechać. Trzeba się jeszcze zastanowić, jakie zdanie na temat wyjazdu ma jego drugi, trzeci, czwarty  uczestnik. Można samemu, ale ja nie lubię. Jeden dzień samotni, raz na jakiś czas, w delegacjach przeważnie, zupełnie mi wystarcza. Nie jara mnie specjalnie czas tylko dla mnie, bo mogę mieć taki w każdej chwili. Po to mam męża, żeby mieć radochę razem. Poza tym, kto by robił zdjęcia? ;) Dochodzenie do kompromisu zwykle trwa, choć jeszcze nigdy tak naprawdę (nie mówcie mu tego!) nie żałowałam, jeśli stanęło na jego koncepcji. 

Trzeba więc myśleć, ogarniać, kalkulować, zwłaszcza, jeśli nie zrobi za nas tego biuro podróży. Jedni wolą zlecić to komuś, inni, jak my, kombinują i planują sami. Chociaż zajmuje to mnóstwo czasu, wymaga ogarnięcia miliona spraw - od lotów, hoteli, kart walutowych, atrakcji na miejscu, kupna biletów przez neta (bo zwykle taniej i bezkolejkowo). Niby straszne, że wakacje ale i tak plan. Bez tego jednak okazuje się, że opuszczamy fajne miejsca, które można było, ale się nie wiedziało. Mąż ogarnia internety, ja wyszukuje ciekawostki (na każde miejsce do odwiedzenia kupuję przewodnik - kultowe Lonely Planet są już nawet w wersji PL) i żarcie. Czyli nic się nie zmienia, względem codzienności. 

Najciekawsza część przygotowań to zwykle rozmowy ze znajomymi. Mniej więcej wiemy, ile bagażu potrzebujemy, co ile zajmuje i mimo, że zawsze mamy ze sobą górskie buty za kostkę, jeszcze nie zdarzyło nam się zabrać czegoś bez sensu. Lubimy mieć komfort śniadań na miejscu w hotelu (najedzona żona=szczęśliwa żona). Raczej nie leżymy na plaży, dużo łazimy pieszo (choć nogi do dziś wspominają 14-sto kilometrowe trasy paryskie). Staramy się wybrać optimum w dobrej cenie (skoro kanapka w norweskim McDonaldzie kosztuje prawie tyle co burger w smacznej knajpie...). Zawsze przy okazji wakacji zaczyna się: 
- " nieee tyle nie potrzeba, można wziąć jedną koszulkę na 3 dni, wystarczy"
- " można przecież uprać na miejscu, a jak jest pralka to nawet codziennie"
- " takie są ceny na miejscu, nie da się taniej, trzeba się liczyć z tym, że prom kosztuje 20 euro"
- " czego się boisz w tym samolocie, przesadzasz" i wiele innych.

Widać więc, że choć człowiek rozumny jest, to i tak czyjeś upodobania mierzymy swoją miarą. Nie da się chyba tego uniknąć, skoro nawet ja to robię. Myślimy, że nasze rozwiązanie jest najlepsze dla wszystkich, bo przemyślane i skoro ja tak myślę, to czemu inni też nie mogą? Skoro ja tyle wydałem to znaczy, że taniej się nie da. Jeśli ja się nie boję, to czemu Ty masz fazę i pękasz? Mnie wystarczyło ale nie... Ty musisz mieć szybciej, lepiej, więcej. Z czego to wynika? Powiedziałabym kompleksy, ale chyba nie. Wszystkowiedztwo? Też chyba nie, bo każdy ma świadomość braków w swojej dziedzinie. Mam jednak wrażenie, że z podróżowaniem jest jak z polityką i zdrowiem: jedna prawda dla wszystkich.  

Komentarze