Kultura "ja"

Yolo, my rules- no rules i inne obco brzmiące hasła coraz mocniej opanowują rzeczywistość. Ja, jak to ja - obserwuje bardziej z boku, choć nie potrafię podejść bez emocji. Kult każdej jednostki bo każdy jest najważniejszy, ale czy takie zapatrzenie w siebie prowadzi do czegoś dobrego?

Nie ma ważnych i ważniejszych, wszyscy są "in". Jeśli zwrócisz komuś uwagę - foch i obraza. Przecież to jego życie, nie masz się po co wtrącać, nawet jeśli robi źle. Nie ważne, że to wpływa na innych. Inni są inni i nikogo nie obchodzą. Ja to ja i mam prawo robić wszystko. Moje dobro, moja sprawa. Rodzina? No niby tak, ale tylko jeśli mi to pasuje. Dzieci? Dobra, ale nie z poświęceniem, przecież całe życie nie będę rodzicem (wcale :]). Dostosować się? Nie, bo yolo. Szkoda życia na robienie czegoś dla kogoś. No chyba, że na święta, wtedy nagle czas dawania, ale w styczniu - bez przesady, ile można. 

Marzy nam się społeczeństwo obywatelskie - mit wszech czasów. Według mnie nie istnieje system, w którym sprzątaczka będzie walczyć o to samo, o co walczy prezes spółki skarbu państwa. Jej pewnie jest źle i chce, żeby było lepiej, a on będzie chciałby utrzymania stanu, w którym jemu jest ok. Z jednej strony chcemy pracować ramię w ramię i mieć wspólną, jasną przyszłość, a z drugiej jak jest opcja zacfaniaczenia (abonamentu, podatku), to właściwie czemu nie? Wtedy wartości wspólne schodzą na drugi plan i znowu wychodzi na wierzch wielkie JA.

To samo dotyczy wolności słowa: z jednej strony chcemy się wypowiadać, z drugiej, jeśli ktoś ma inne zdanie, jest skazany na potępienie. Króluje podejście: moja racja jest racniejsza, a niby nikt nie ma prawa narzucać swojego zdania (nawet ja ;) ). Najgorzej jest przy tematach politycznych (choć podobno gentelmani o niej nie rozmawiają). Nieważne, czy się zgadzasz z rządem w niektórych sprawach, dla jednych znaczy, że go bezgranicznie popierasz. Jeśli nie podobają Ci się poszczególne reformy - dla drugich jesteś kodem, po-lizusem itp. Jeżeli natomiast myślisz sam, to już w ogóle nikt Cię nie zrozumie, bo w mediach myślenie i zgłębianie samemu informacji jest zdecydowanie niepopularne.
 
Niby nikt nie ma prawa mówić, bo mamy robić, bo to znowu atak na wolność. Dostosowanie się przecież jest oznaką słabości. Można, podobno, żyć według własnych zasad, bo L'éTAT C'EST MOI. Czy będzie jednak z kim się podzielić radością,, satysfakcją, że tak się udało poprowadzić życie?

Komentarze