Kultura "ja"
Yolo, my rules- no rules i inne obco brzmiące hasła coraz mocniej opanowują rzeczywistość. Ja, jak to ja - obserwuje bardziej z boku, choć nie potrafię podejść bez emocji. Kult każdej jednostki bo każdy jest najważniejszy, ale czy takie zapatrzenie w siebie prowadzi do czegoś dobrego? Nie ma ważnych i ważniejszych, wszyscy są "in". Jeśli zwrócisz komuś uwagę - foch i obraza. Przecież to jego życie, nie masz się po co wtrącać, nawet jeśli robi źle. Nie ważne, że to wpływa na innych. Inni są inni i nikogo nie obchodzą. Ja to ja i mam prawo robić wszystko. Moje dobro, moja sprawa. Rodzina? No niby tak, ale tylko jeśli mi to pasuje. Dzieci? Dobra, ale nie z poświęceniem, przecież całe życie nie będę rodzicem (wcale :]). Dostosować się? Nie, bo yolo. Szkoda życia na robienie czegoś dla kogoś. No chyba, że na święta, wtedy nagle czas dawania, ale w styczniu - bez przesady, ile można. Marzy nam się społeczeństwo obywatelskie - mit wszech czasów. Według mnie nie istnieje syst...