Modne kontrowersje

Jest kilka tematów, nie tylko politycznych, które odwiecznie budzą sprzeczne uczucia. Mają straszne i trudne nazwy: aborcja, eutanazja, ksenofobia itp... Mam wrażenie, że jak nic godnego uwagi się nie dzieje, to zawsze można podnieść któreś z nich i już bach: bunt, protest i podział społeczeństwa, bo jedni absolutnie "za" a drudzy kompletnie "przeciw". Szkoda tylko, że gdzieś obok przepływają tematy, których nikt nie zauważa...

Z góry muszę zaznaczyć, że nie jestem za żadną opcją polityczną, bo żadna nie jest idealna. Mam swój światopogląd i jak dotąd nikt się w niego tak dobrze nie wpisał, żebym w 100% się z nim zgadzała. Nie będzie też o myśleniu i najpierw o czytaniu FAKTÓW, nie ich oglądaniu i czerpaniu informacji z mediów. Z racji doświadczeń życiowych, jedne tematy interesują mnie bardziej, bo to logiczne, że skoro z czymś miałam do czynienia i widzę tam niedociągnięcia - chciałabym, żeby się poprawiło. Zdrowie, szpitale, leczenie onkologiczne czy opieka nad ludźmi starszymi... Dużo jest do nadrobienia, choć widzę światełko w tunelu.

Dużo się mówi o komforcie matek: mam wrażenie, że rola matki zaczęła być postrzegana w kategorii "must to do". Widzę to nie tylko w śmiesznych kampaniach, w których babki "nie zdążą", ale w ilości blogów o matkowaniu, kobiet w ciąży na ulicach itp. Może zauważam, bo mnie to kuje, ale chyba coś się w ostatnim czasie pozmieniało. Skoro bycie matką ciągle zyskuje na znaczeniu, dlaczego przez tyle lat nikomu nie udało się wywalczyć, by te matki, które skazane są na urodzenie martwego dziecka nie leżały na jednej sali z tymi szczęśliwymi, które odliczają dni do czasu aż będą mogły przytulić maleństwo? Dlaczego lekarz wypuszcza kobietę z gabinetu, informując, że właściwie w tej kwestii może liczyć na cud, nie pytając nawet, czy przekierować ją do psychologa? Wiem, jak czyjaś radość potrafi boleć, zupełnie mimochodem. Z tego powodu nie widzę protestów. Standardy opieki okołoporodowej weszły w życie drugiego czerwca. Obejmują też opiekę psychologiczną dla rodzin, bo nie każdy z tak dramatyczną sytuacją jest w stanie sobie poradzić (nie tylko matka, ale cała rodzina cierpi). Czy są realizowane? Mam nadzieję, że z czasem w coraz pełniejszym zakresie. 

Rak to słowo wyrok. Skaza na całe życie, nie tylko osoby chorej. Strach, który nawet do zdrowego może wrócić w każdej chwili. Różne fundacje (Rak'n Roll, Alivia) starają się zmienić jego oblicze, jednak dla mnie zawsze będzie taki sam. Nie dam się przekonać, że jest jak przeziębienie i trzeba to zwalczyć. Przynajmniej raz na miesiąc widzę, że wynaleziono nowy lek, jest nowa szansa. Co z tego? Dostęp w Polsce do nowoczesnych metod jest żaden. Kilka lat temu taką nowinką był cybernóż. Lekarze, gdy im się pokazywało wyniki badań i nadzieję, kręcili głową: to już nie ma sensu, po co jechać do Szwajcarii, tego się nie finansuje. Kilka miesięcy później cybernóż pojawił się w Gliwicach, obecnie w Polsce są 3 kliniki realizujące takie zabiegi. Szkoda, że za późno, ale wiele jest osób, którym można pomóc. Mogłoby pójść szybciej, gdyby podejście do walki było inne, bo przecież lekarze też wolą widzieć ozdrowiałych niż umierających. Idzie to zbyt wolno a zainteresowani nie mają siły protestować, bo wysiłkiem jest wstanie z łóżka i czasem przygotowanie obiadu.

Leczenie zagranicznymi lekami też jest obecnie paranoją. Niedawno Kora walczyła o refundację leku na raka jajnika Olaparib. Udało się, pytanie tylko: czy wszystkie zainteresowane będą miały do niego dostęp? Dzięki działaniom medialnym, sprawa poszła do przodu. Takich leków jest jednak więcej, co więcej: tych, które nie są dostępne w Polsce nie można kupić za granicą i poprosić o podanie w Polsce. To szpital kupuje i zamawia leki przez swoją wewnętrzną aptekę. Jest więc o co walczyć.

Nie mam pretensji do lekarzy, bo oni robią swoją robotę jak każdy: są lepsi i bardziej empatyczni ( zwykle mają więcej roboty) i Ci, którzy idą odbębnić swoje i byle do pierwszego. Jasne, wykształcenie inne, zakres odpowiedzialności, ale liczy się podejście. Skoro ja w mojej pracy upierdliwego partnera za każdym razem traktuję z taką samą życzliwością, to dla lekarza też to chyba nie powinien być problem? 

To mój bunt, choć pobieżnie opisany.Tyle tematów, może nie tak spektakularnych i wywołujących skrajne emocje, jak ten, którym żyją media i kobiety, jest do nadrobienia i naprawy, że pewnie życia nam nie starczy. Pewnie też wszystko jest kwestią perspektywy: znasz te problemy, które Cię dotykają. 

Komentarze