Black or White - teoria środkowa

Coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Nic konkretnego - to nieważne! Nie ma u nas pojęcia środka: coś jest albo czarne albo białe. Szarości, tak chętnie ostatnio używanej w każdej dziedzinie - od projektów wnętrz po bieliznę - nie uświadczymy. A wszyscy tak się chwalą, że nie oceniają...

Umiesz albo nie umiesz - atakuje szkoła. Nie ma miejsca na: spróbuję, bo to jednoznacznie nastawia odbiorcę. Spróbuję znaczy mniej-więcej: nie wie, będzie dukał, aż żal słuchać. Lepiej wypadnie ten, który na pewniaka walnie: no wiadomo, że umiem! Już od najmłodszych lat musimy podejmować decyzję i wybierać jedną z dwóch opcji, nie ma miejsca na środek. Jedno rozwiązanie skrajnie dobre, drugie skrajnie złe. Klucz tylko jeden a intepretacja musi być zgodna z modelem narzuconym przez wielu mądrych. Świetnie - uczą nas wyborów, a co, jeśli opcja dobra nie jest tak jednoznaczna, jakby się wydawało? 

Kolejny etap to studia: jedne, konkretne, bo przecież inżynier to nie humanista. Umiesz w śrubki, nie umiesz w internety. Skoro liczysz (rispekt zioom) to nie musisz umieć się wypowiadać, wybaczymy Ci nawet, że nie wiesz, po który widelec sięgnąć w restauracji. Ah, zapomniałam, jest coś pośredniego dla tych, którzy dobrze potrafią gadać: zarządzanie :) Absolwenci tego kierunku też koniec końców pokrzywdzeni, bo przecież kim są w dorosłym życiu - zarządzaczami? Nikt nie wymyślił dla nich zawodu a rynek pracy jakoś nie sięga po nich bez opamiętania. Co konkretnego umieją? Wszystko? Odpowiedź sami znacie.

Dorosłe życie to dopiero pasmo wyborów i to nie tylko w klimacie wino czy wódka. Jako dorośli jesteśmy już godnymi partnerami do dyskusji, na każdy temat. Każdy przecież wie, że skoro się nie zna - tak jak większość, to może się wypowiedzieć. Co więcej - ten zacny model przenosi się też na coraz to młodsze pokolenia. To one, za przykładem starszych, uzurpują sobie prawo do oceniania czy coś jest prawe, czy nie. I tutaj należy, według mnie, szukać źródła hejtu. Bo skoro starsi nie słuchają - nie mają czasu, ochoty czy piątej klepki albo jeszcze czegoś innego, to dziatwy siedzą w necie. Niektóre na własnych blogach - kto im broni (jak mi) uzewnętrzniać się dla ograniczonej liczby odbiorów?! Będą słabi - będą pisać dla siebie. Jednak jednoznaczne komentowanie pewnych treści - o, to już starszyznę boli. 

Nie bolą portale internetowe (od tych najsłabszych, rozrywkowych, które oceniają, że zostawienie matki z dwójką dzieci dla innej to siara a kolejny ślub miliardera to tylko bajer do poczytania przy kawie), nie bolą dzienniki wydawane przez takie albo inne środowiska jednoznacznie kojarzące się z opcją polityczną. Bolą jednoznaczne łatki internetowe - zły/dobry. Nikt nie skupia się jednak na tym, jak wiele informacji trzeba mieć, by nie oceniać. Media rozgrzewa sprawa dawnych akt SB i one też, wspierane przez różne środowiska, pokazują: to jest be a to nie. Co poważniejsi (i chwała im za to) odwołują się do historii, która w każdych czasach jest inaczej interpretowana, bo zawsze jest dostosowywana do obecnego systemu, poglądów. Historię piszą zwycięzcy, jak powiedział Churchill, ale informacje pozwalają otworzyć głowę i powiedzieć: to nie takie proste. 


Komentarze