Biegać, skakać, latać, pływać
"Świat to za mało". Nie, wcale nie będzie o Bondzie, choć może finałowa scena ostatniego Spectre mogłaby naprowadzić Was na przedmiot artykułu.
Wszystko i wszyscy gdzieś gonią. Wydają milion różnych poleceń samym sobie i innym. Powiem szczerze, że nie umiem się w te tryby jakoś wbić od małego. Moimi najmniej ulubionymi zabawami były te, w których był przywódca (no chyba, że byłam nim ja:D) i mówił tylko: musimy zrobić to, czy tam! Dostawałam alergii na te słowa a na przyszłość nie angażowałam się w podobne akcje. Gra zespołowa tak, ale wyznaczanie sobie celi - zdecydowanie nie dla mnie. A dzisiejszy świat na ich punkcie zwariował. Nie masz wyznaczonych punktów na za rok, za 5 lat? Skandalll! Przecież bez tego się nie rozwijasz, stoisz w miejscu.
Oczywiście mówimy o rozwoju w jedną stronę: bogatszy, piękniejszy, choć nie młodszy to przynajmniej wyglądający młodziej, zdrowszy, sprawniejszy. Ludzie sukcesu normalnie opanowali ulicę. Wszyscy ćwiczą (coś nie zawsze wiedzą jak), jedzą zdrowo (choć nie gotują, tylko raczej "przygotowują"), są social (bo to takie na czasie). Chodzą na spotkania z mądrymi ludźmi, wiedzą gdzie i jak się zakręcić. Normalnie BRAWO JA! Ociekająca zajebistość, która aż razi. Wszystko wiedzą lepiej. Przecież skoro znają się na robieniu biznesu to też nieobca im jest obróbka graficzna, napiszą też artykuł na poczekaniu, w ubieraniu są mistrzami a kiedy zapytasz ich, czemu cysternę powinno się podłączać do uziemienia (taki znak zauważyłam na stacji benzynowej, lol :D) to eee...
Nie mają czasu i wiecznie są zalatani. Jeszcze tyle do zobaczenia, zrobienia, obgadania. Ciągle zawaleni robotą. Ciągle, zmęczeni, zasapani, ale czy szczęśliwi? Zastanawiam się, skąd się biorą takie zachowania: ze strachu, kompleksów? Chęć posiadania, zobaczenia, doświadczenia i spróbowania wszystkie i to poczucie, że się nie zdąży. Robienia wszystkiego i zobaczenia efektów na zawołanie. Po co czekać? YES - mani mogą przecież wszystko, spełniają marzenia jeden po drugim, choć często samotnie.
Lecą, pędzą, biegają aż w końcu musi przyjść pora na reset: mają dość. Oczywiście z fasonem, podróż dookoła świata, pomaganie sierotom w Afryce albo inne zajęcie, którym można się podzielić na fejsie. Przecież offline bez online jest bez sensu. Chyba, że uciekam do dziczy - na runmageddon czy inny kurs przetrwania. Swoją drogą - przechodzenie tego w normalnym życiu byłoby dramatem - uciekanie przez przeszkody, by dostać się do spokojnego zakątka np. w czasie wojny albo utkwienie w wyniku cudownego ocalenia. Jednak ludzie się na to decydują, bo ich normalne życie już nie jest takie MEGA, jakby tego chcieli.
Chyba się w tym nie łapię. Dziwię się za to, że na dalszy plan tak mocno odchodzi spokojna codzienność: mam co jeść, mam w co się ubrać, potrzebuję garnek to kupię, chcę wakacje - jadę. Mam się czym cieszyć, choć nie jest to nic nadzwyczajnego. Ostatnio kolega ze mnie zażartował: Żonujesz sobie? Z uśmiechem odpowiedziałam, że z przyjemnością, bo strasznie to fajne uczucie, kiedy cały dzień czekasz, aż w końcu wrócisz do domu. Że to tam, z rodziną, toczy się mój real. To tam mam najwięcej śmiechu, choć też najwięcej problemów. Praca przy tym to betka. Tej satysfakcji z życia w domu, a nie w biegu, wszystkim życzę.
P.S. Dlaczego Spectre? Nie mogę zdradzać zakończenia, metafora taka :D O rodzinie będzie też więcej, ale później.
Komentarze
Prześlij komentarz